Zeszłam do jadalni na kolację lekko spóźniona. Jako ostatnia stanęłam w kolejce po danie, które składało się z naleśników polanych czekoladą. Mm, palce lizać. Gdy już dostałam swoją porcję, odwróciłam się z zamiarem posadzenia tyłka pod ścianą, przy "moim" stoliku. Niestety, było już zajęte. Sama jestem sobie winna, te moje spóźnialstwo...
Nagle spostrzegłam znajomą, ciemną czuprynę. Szybka decyzja. Dosiadłam się do Rorrey'a.
- Widzę, że musisz być wyjątkowo głodna.
Spojrzałam na swój talerz. Czy w dzisiejszych czasach dziewczyna nie może zjeść pięciu naleśników z czekoladą? Co za dyskryminacja.
Ze spokojem zabrałam się za konsumpcję, kiedy nagle mnie olśniło.
- Smacznego - powiedziałam, a kropelka czekolady wypłynęła mi na usta.
Szybko zasłoniłam twarz dłonią, wycierając czekoladę. Spodziewałam się...w sumie nie wiem nawet, czego...ale na pewno nie tego, że zacznie się śmiać. Ale nie jakoś złośliwie, tylko tak serdecznie.
- No bardzo śmieszne - parsknęłam wesoło.
- No dobra, przepraszam. Smacznego.
Reszta kolacji upłynęła nam w zgodnym milczeniu. Przyznam szczerze, że miło dla odmiany było nie jeść samotnie. Zawsze miałam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią i mnie oceniają. Jedzenie w grupie było lepsze.
- Dzięki za dzisiaj, cześć - powiedziałam na odchodnym.
Powinnam powiedzieć "Dobranoc" czy coś w tym stylu, ale jakoś nigdy nie przechodziły mi przez gardło takie zwykłe słowa. Bo wtedy zaczęłabym się przyzwyczajać, zaczęłoby mi zależeć...a to się zazwyczaj źle kończy. Może dramatyzuję, ale lepiej być ostrożnym.
[Rorrey?:p]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz