Z jednej szkoły do drugiej. Ciągła wędrówka z jednej placówki do drugiej jest męcząca. Jednak głosu w tej sprawie nie miałam. Moja macocha w końcu dopięła swego, wywalając mnie z domu. Teraz razem ze swoim synkiem ostatecznie mogą kierować moim ojcem, co nadal mnie zadziwia jak daleko potrafią się posunąć. I jeszcze wiadomość o tym, że będę miała rodzeństwo, było ostatnim gwoździem do trumny. Z jednej strony cieszyła mnie informacja, że będę daleko od tej żmii i jej pomiotu, lecz z drugiej bałam się o ojca. Decyzja zapadła, jestem w tej szkole…
W przez halę sportową przechodziło raz po raz, echo uderzania piłki o parkiet oraz nawoływania dziewczyn o podanie piłki. Lekcja wychowania fizycznego powoli zbliżała się ku końcowi. Ostatnie minuty najszybciej leciały, jak z bicza strzelił. Gdy inni grali w gry zespołowe, moja skromna osoba grała w najdalszym zakątku wielkiego budynku. Co chwila piłka trafiała w obręcz, i z trzaskiem upadała na parkiet, jak jej poprzedniczki. Rzucałam tak, dopóki ostatnia piłka nie znalazła się w moich dłoniach.
- Agosta! – Usłyszałam za sobą nawoływanie nauczyciela.
- D’Agosta, ignorancie. – mruknęłam pod nosem, obracając się w jego stronę. – O się stało?
- Zauważ, że już koniec lekcji. – wskazał ruchem dłoni na wielką tablicę ścienną, gdzie również była wyświetlana godzina. – Kończ już i się pośpiesz.
- Dobrze. – odparłam, ignorując go ponownie.
Zza linii rzutów ustawiłam się do pozycji wyjściowej na ugiętych nogach. Piłkę oburącz trzymałam nad głową. Przez kilka chwil mierzyłam wzrokiem kosz, by zaraz potem rzucić piłkę. Niestety piłka odbiła się od obręczy.
- Za mało siły. – stwierdziłam, schylając się po piłki, aby wrzucić je do kosza.
Z planem lekcji w dłoni i planem budynku, starałam znaleźć odpowiednią klasę. Niestety byłam tu od zaledwie dwóch dni. Najwięcej czasu spędzałam w pokoju lub poza budynkiem tego miejsca. Jednak było bardziej przyłożyć się do poznania tego miejsca, a nie uśmiechało mi się pytać kogoś o pomoc. Westchnęłam ciężko. Szybko znudziło mnie to chodzenie. Na jednym z korytarzy, rozsiadłam się wygodnie na szerokim parapecie wielkiego, starego okna. Torbę sportową, przewiesiłam przez ramię. Na uszy ponownie założyłam słuchawki. Muzyka ponownie zaczęła docierać do mnie, odcinając mnie od świata zewnętrznego. Trzeba sobie poradzić samej. Jestem samowystarczalna. Zapatrzyłam się w widok, który rozpościerał się za oknem. W pewnej chwili poczułam lekkie puknięcie w ramię. Zaskoczona podskoczyłam na miejscu. Łokciem silnie uderzyłam w żebra obcego osobnika. Zeskoczyłam z parapetu. Ponownie zsunęłam słuchawki na szyję. Zaśmiałam się pod nosem, gdy zauważyłam jakiegoś mężczyznę, który trzymał się za prawą stronę klatki piersiowej. Oi...
- I dlatego nie warto straszyć kobiet. - zaśmiałam się , krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Wszystko dobrze, stary?
< Ktoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz